Born to be wild

Złośliwi powiedzą, że film Kokowskiej to bajka. Również uważam go za bajkę – dlatego że przy odrobinie dobrej woli można w nim znaleźć satysfakcjonujący morał. 
Born to be wild
A gdyby tak rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady? Mem czy nie, kto nigdy nie fantazjował o ucieczce od szarej codzienności, niech pierwszy rzuci kamieniem. Rajskie krajobrazy, przyjemny brak obowiązków i niezmącony spokój potrafią rozpalić wyobraźnię. Niestety, tygodniowy wywczas rzadko kiedy zaspokaja ten głód. Dlatego bohaterowie "W stronę słońca" postawili wszystko na jedną kartę i uczynili z podróży sposób na życie. Nie zatrzymują się od czterech lat. Odwiedzili dziewięć krajów. Przemierzyli pięćdziesiąt tysięcy kilometrów. Agnieszka Kokowska postanowiła przyjrzeć się rodzinie, która odważyła się wyściubić nos poza ciasne ramy systemu i zacząć żyć na własnych zasadach. Nurtuje jednak pytanie: kto ma przywilej ich ustalania? 



Reżyserski debiut Kokowskiej, wprawionej operatorki i fotosistki, otwiera szereg malowniczych ujęć marokańskich wyżyn. W zacisznym, usytuowanym z dala od miejskiego zgiełku zakątku ślady cywilizacji można policzyć na palcach jednej ręki. Jednym z nich jest wyprawowa ciężarówka, pod którą siedzą Robert i Kasia Traczykowie. Mężczyzna pyta partnerkę, czy ma jakieś plany. Kobieta zaprzecza. On odpowiada tak samo. Owa lakoniczna wymiana zdań wprowadza widza w rytm opowieści o rodzinie, która postanowiła pozbyć się pokaźnej posesji na warszawskiej Radości, aby zamieszkać w kilkunastometrowym kamperze i nie dbając o bagaż, nie dbając o bilet, ruszyć, gdzie koła poniosą.   

Kokowska poznała bohaterów przypadkiem, gdy ci byli zafrapowani wyprzedażą niepotrzebnych na nowej drodze życia gratów. Z krótkiej rozmowy o nietuzinkowych planach Traczyków zrodził się pomysł na werystyczny dokument, czerpiący garściami z tradycji kina bezpośredniego. W "W stronę słońca" raczej nie pojawiają się "gadające głowy" – filmowi wagabundzi sporadycznie rozmawiają z kamerą. Wychodząc z założenia, że atrakcyjniejsze od smętnych monologów jest prawdziwe życie, reżyserka skupia się na wiernym rejestrowaniu rzeczywistości. Dlatego towarzyszy podróżnikom bez celu w ich codziennych czynnościach; w końcu nawet w słonecznej Turcji trudno uciec od prania gaci, pomywania i robienia zakupów. W scenach życiowego banału Kokowska dociera najbliżej prawdy. Najbardziej się od niej oddala, gdy ulega pokusie estetyzacji ujęć. Dość powiedzieć, że zdjęcia krajobrazów nieznośnie często przypominają pozbawioną charakteru pocztówkę, pewien pinterestowy standard. 



Dużo ciekawsze od wymuskanych opisów przyrody są ujęcia najbardziej rozedrgane, w których "W stronę słońca" zaczyna przypominać nagranie z rodzinnego archiwum. Reżyserka usadawia się z kamerą blisko bohaterów, potęgując intymny charakter dokumentu. Korzystając ze zbliżeń, lustruje ich emocje. Wbrew pozorom nie zawsze są one pozytywne. O ile pierwszy akt skupia się na entuzjastycznych przygotowaniach oraz sielance początku podróży, o tyle w drugim do głosu zaczynają dochodzić wątpliwości. Kokowska stara się zaznaczyć, że tułaczka Traczyków nie jest bynajmniej lekiem na całe zło. Bohaterów wciąż dotykają nieprzyjemności codzienności: lęk potrafi uderzyć nawet za kółkiem, kłótnie w tranzycie nie są wcale mniej zażarte niż te stacjonarne, z kolei rutyna smakuje tak samo nad Wisłą jak w Antalyi. Odbrązowienie natchnionej podróży ekswarszawiaków zabezpiecza "W stronę słońca" przed osunięciem się w kicz. 

Kokowska niemało miejsca poświęca najmłodszym uczestnikom wyprawy. Dorastający chłopcy reagują na zmianę w sposób wysokoemocjonalny, co raz po raz podkopuje przekonanie rodziców o słuszności ich wyprawy. W dziecięcych wybuchach złości i bezradnym szlochu skupiają się jak w soczewce lęki Roberta i Kasi, którym decyzja o wyjeździe nie przyszła przecież z łatwością. Mimo to nie można stwierdzić, że rodzina z kampera jest nieszczęśliwa. Z pełnym bakiem współczucia oraz troskliwości udaje im się przetrwać najgorsze wyboje i każdorazowo wyjechać na prostą. "W stronę słońca" jest filmem o budującej sile rodzinnych więzów oraz niezależnej od szerokości geograficznej potrzebie bliskości.



Dokument Warsaw Film Production jest tyleż podnoszący na duchu i wzruszający, co problematyczny. Nie da się ukryć, że Kokowska w swojej opowieści unika pewnych niewygodnych tematów. Filmowczyni skupia się na afektywnej stronie życia w drodze, lekceważąc zupełnie kontekst socjoekonomiczny. Wielką niewiadomą pozostaje zawodowa przeszłość bohaterów oraz, co ważniejsze, ich materialny status. Nie bez przyczyny podążenie za Traczykami przeciętnemu Polakowi wydawać się może mrzonką. Wszak nie każdy jest w stanie wsiąść w białego mercedesa i bez większych kłopotów wyruszyć ku zachodzącemu słońcu. Jak na film o uwalnianiu się z okowów systemu, skandalicznie niewiele uwagi poświęca się samemu systemowi. Przez to wiarygodność tak prezentowanych wydarzeń, jak samych bohaterów jest dyskusyjna. 

W utworze towarzyszącym napisom końcowym Paulina Przybysz zastanawia się: "może jest coś głębiej". Niestety, po niektórych tematach reżyserka się wyłącznie ślizga. Mimo to "W stronę słońca" jest kompetentnym dokumentem, rozprawiającym o uniwersalnych pragnieniach oraz podstawowych psychicznych potrzebach. Złośliwi powiedzą, że film Kokowskiej to bajka. Również uważam go za bajkę – dlatego że przy odrobinie dobrej woli można w nim znaleźć satysfakcjonujący morał. 
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?